Kajakowa Mistyka. Mikołajkowa wyprawa na Piławę

11 grudnia 2022 r. wczesnym, mroźnym porankiem, wspólnie z przyjaciółmi kajakarzami z Sępólna Krajeńskiego wyruszyliśmy w okolice Wałcza na znaną nam doskonale Piławę. To ciekawa rzeka, słynąca wśród kajakarzy z różnorodnego stopnia trudności. Jest często uczęszczana przez kajakarzy w okresie letnim, szczególnie, gdy z ruchu kajakowego na okres ptasich lęgów zostaje wyłączona Drawa. Piława płynie przez tereny licznych kompleksów leśnych, pełnych pozostałości i ponurych pamiątek drugowojennej zawieruchy. Z uwagi na obfite zadrzewienie w bezpośrednim pobliżu sprawia miejscami wrażenie rzeki dzikiej i puszczańskiej. Mimo to nadaje się dla osób rekreacyjnie traktujących kajakarstwo i pływających na dwójkach, bo przeszkód jest niezbyt wiele.

Nasze kajaki złożyliśmy na wodę w Nadarzycach i spłynęliśmy dwunastokilometrowy odcinek do Zdybic, kończąc przygodę w okolicach wygodnego pola namiotowego i letniego miejsca wypoczynkowego. W spływie tym wzięli udział wychowankowie naszego zakładu pod troskliwą opieką pracowników Instruktorów Polskiego Związku Kajakowego. Zdybice były ongiś przedpolem pozycji ryglowej niemieckiego systemu umocnień zwanych wałem Pomorskim. To w okolicznych lasach na początku lutego 1945 roku, żołnierze polscy z 1 Armii Ludowego Wojska Polskiego dokonali brawurowego przełamania fortyfikacji. Cena, jaką Polakom przyszło za to zapłacić była ogromna. Na wałeckim cmentarzu wojennym leży ich 4,5 tysiąca. To niedaleko Zdybic, między jeziorami Smolno i Zdybiczno znajduje się „przesmyk śmierci” oraz przesmyk Morzyca, w czasie zdobywania których poległo wielu żołnierzy polskich. W okresie minionego ustroju były to prawdziwe ikony propagandowe, wykorzystywane w indoktrynacji młodzieży podczas różnorakich komunistycznych imprez i zlotów. Dzisiaj są one zapomniane, zdewastowane, zniszczone i zarośnięte. Tylko krew, tych często bezimiennych bohaterów, uciekających przed sowieckimi łagrami i straszliwym komunistycznym „rajem” w mundur ludowej armii, nie mała odcieni. Oni nie zdążyli zaciągnąć się do Armii gen. Władysława Andersa. Obecnie, o zgrozo! wstydzimy się tych miejsc…  

Z punktu widzenia naszego stylu pływania, czyli kajakarstwa „zwałkowego”, zmierzyliśmy się z najciekawszym odcinkiem rzeki.Spływ na tej trasie zajmuje wprawnej grupie ok 3 godzin, ale zdarza się, że czas na tej trasie się „rozciąga”. Po drodze spotkaliśmy kilka ciekawych technicznie zwałek, bystrzy i wypłyceń, które – przy umiarkowanym tempie nurtu – pozwoliły poćwiczyć technikę ich pokonywania oraz, co ważne, zasady wzajemnej asekuracji. Pięknie zalesione, wysokie brzegi pokryte śnieżnym białym puchem, dodały spływowi efektu i klimatu.

Zimowa aura i niska temperatura (minus 4 stopnie Celsjusza) dodały nam tylko animuszu i nie zniechęciły przed zmierzeniem się z oczekującymi nas trudnościami. Otaczająca nas zewsząd cisza i uśpiona przyroda pozwalała na różne przemyślenia i rozważania dotyczące naszych wypraw kajakowych w mijającym roku. O dziwo!, powoli upływający rok 2022 rozpoczęliśmy w styczniu zimowym spływem na dalekiej Gardędze, (było minus 6 stopni Celsjusza) na słynnym wśród kajakarzy ekstremalnym „hydromłynku”. Kończymy zaś w grudniu na Piławie. Rzeki, które przepłynęliśmy w upływającym roku, stały się częścią naszego życia. Te przepłynięte wiodą nas do następnych i tak dalej, bez końca. To jest wolność w najczystszym tego słowa znaczeniu. Jesteśmy na nią skazani i tylko wyroki Najwyższego mogą nam ją odebrać. Jesteśmy tak wolni, że pośród tłumu ludzi, którzy nas kochają, jak i tych, których wcale nie obchodzimy, wciąż pozostajemy często osamotnieni ze swoimi pragnieniami i marzeniami. Trzeba marzyć i realizować swe marzenia. W przeciwnym razie zatracimy się w gąszczu powinności, narzucanych nam przez zaistniały wokół nas stan rzeczy, na który często nie mamy wpływu, bo jest nam, co najmniej niechętny. Jesteśmy gotowi bronić naszej wolności, naszego stylu życia ze wszystkich sił. Doświadczając najbardziej ekstremalnych sytuacji na wodzie, świadomie pracujemy nad swoimi charakterami. Przełamujemy strach, przed podjęciem ryzyka i „kabiną”. Przeciskając się pod zwalonymi pniami, robimy rzeczy, które kłócą się z instynktem samozachowawczym. Wyczerpani płyniemy dalej… Bycie kajakarzami „zwałkowymi” – ekstremalnymi jest dla nas największym osiągnięciem, naszą świętością. Bez takiej formy pływania poruszalibyśmy się jak w próżni, czyli jak ryba na piasku. Nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy na co dzień. Kiedyś każdy z naszej braci kajakowej znalazł to źródło inspiracji, coś lub kogoś, kto rozpalił w nas iskierkę i rozkochał do szaleństwa w dziedzinie, która z niepozornej fantazji pływania po Brdzie na dwójkach przerodziła się na długo, może na całe życie, w naszą rzeczywistość w pokonywaniu rzek pełnych zwalonych pni, bystrzy i slapów.

Rzeki „zwałkowe” są piękne. To zupełnie inny świat, często leżący niedaleko nas (Rokitka, Orla Łobżonka), daleki od jakichkolwiek standardów Noteci. Świat wielki i wspaniały, w którym natura zachowała o wiele więcej ze swej dzikości i niedostępności niż w innych miejscach. Świat, do którego można dotrzeć jedynie dzięki własnemu wysiłkowi i zwycięstwu nad samym sobą. Świat, który otwiera przed nami nowe horyzonty, niewątpliwie konkretne i realne, pośród majaczących nad wodą późnojesiennych mgieł i słonecznych promieni, ale także horyzonty wewnętrznej równowagi, olśnienia, radości i doskonałości. Bywa często, że pływanie kajakiem po trudnej i uciążliwej rzece jest sygnałem do czegoś ważniejszego od samego wysiłku fizycznego, a mianowicie do poszukiwania swego miejsca na świecie. Przebywając na rzece, jesteśmy na styku dwóch rzeczywistości: materialnej i duchowej. Wymaga to od nas często wypowiedzi często metafizycznej.

W zastygłym zimową porą, przytłaczającym swym ogromem świecie, błyszczącym lodem i śniegiem jesteśmy często tylko małymi punkcikami w kolorowych kajakowych łupinach. Warto było wybrać się na tą rzekę i to w takich warunkach, żeby zdać sobie sprawę ze swojej małości, z tego, że jesteśmy kleksami na tle otaczającej nas zewsząd bieli.  

Autor: Redakcja